Odczyt nastąpił w dniu 16.06.2020 w Klubie Świadomego Rodzica
(artykuł w fazie roboczej, proszę o uwagi, opinie, pytania)
Większość z nas, urodzonych w poprzednim stuleciu, została wychowana w modelu, w którym lepsze radzenie sobie w różnych sytuacjach jest kojarzone z niezłomną, nienaruszalną postawą. Doskonały poker face, opanowanie, utrzymywanie nerwów na wodzy i odcinanie się od emocji – to wzorzec silnej kobiety i silnego mężczyzny.
Nic bardziej mylnego.
Powojenne archaizmy, takie jak:
proste zasady, twarda postawa,
niezmienność, normalność…,
czas odstawić do lamusa.
Dzisiejsze wyzwanie to rezyliencja.
To uproszczone, zero-jedynkowe (z emocjami lub bez nich) rozwiązanie. Stosowane bezrefleksyjnie i niezależnie od sytuacji, powoduje, że nadmiernie kontrolujemy siebie i w zamian, oczekujemy „poprawnych” zachowań od partnerów, dzieci i innych osób. Gdy mimo to zdarzy się, że słowa i czyny pójdą za negatywnymi emocjami, zwykle następuje obwinianie siebie lub innych.
To co w tym mylnego?
Posłużę się słowami piosenki: „Wicher wieje, wicher słabe drzewa łamie, hej, wicher wieje, wicher silne drzewa głaszcze, hej. Najważniejsze to być silnym, wicher silne drzewa głaszcze…”. Im bardziej usztywniona postawa, utrzymywana pod kontrolą, tym bardziej podatna na „złamania”. Wichry życia, oszczędzają tych, którzy potrafią okazać łzy, przyznać się do smutku, słabości, a także do złości. Bez lęku, że ktoś to wykorzysta przeciw nim i bez zapierania się w stawianiu na swoim. Potrafią też przyznać się do błędów jak i pogodzić się z tym, na co mają ograniczony wpływ.
Dodam tu jeszcze wątek ekonomiczny i zdrowotny: ilość energii zużywanej na utrzymywanie emocji na wodzy zwykle jest niewspółmiernie duża w stosunku do korzyści (poza korzyściami EGO); hamując emocje narażamy się na choroby psychosomatyczne.
To czemu tak chętnie te metody stosujemy?
Nasi rodzice stosowali metody szybko działające i skuteczne. Przez wiele pokoleń uczyli się, jak na polu uprawnym władać sierpem i cepem, a na polu dyscypliny, jak „mądrzej” łamać opory dziecka i jak wywierać wpływ, aby osiągać szybkie rezultaty. Im szybciej działająca „tabletka”, tym lepsza. Sroga mina, stonowany głos, opanowane ruchy, pozorny spokój, postraszenie, a w ostateczności klaps, zadziałają jak zawsze. Czy aby na pewno? Czy nadal pracujemy sierpem i cepem?
Skoro w stosunku do płodów ziemi,
nie używamy już sierpa, ani cepa,
to dlaczego w komunikowaniu
do innych, a szczególnie do dzieci
nadal używamy rozkazów i krzyku?
Nauczeni tego, co wobec nas stosowano, powtarzamy takie zachowania. Stosujemy nie tylko te same metody, gesty, ale często nawet te same słowa. Bywa, iż łapiemy się na tym, że kierujemy do dziecka komunikaty, jakich używali rodzice wobec nas. Nawet jeśli z tego powodu pojawia się irytacja czy poczucie winy, to i tak używamy tych zwrotów i czynów (sierpa i cepa), jakby nie mając na to wpływu.
Inną przyczyną stosowania metod szybkich i skutecznych jest to, że na zachowania dziecka, rodzice częściej reagują metodą gaszenia pożarów, niż profilaktyką. Czyli „interesują” się dzieckiem dopiero wtedy, gdy dziecko ich zdaniem stwarza problem. Stan emocjonalny wynikający z rodzicielskiej niezgody w takim momencie, nie jest neutralny, tylko podszyty złością, co także prowadzi do łapania się rozwiązań szybkich i skutecznych.
Czyli to dobrze, że możemy na bazie wzorca korzystać ze sprawdzonych metod?
Na dany moment tak. Niestety patrząc długoterminowo, jak pisze psycholog Jane Nelsen w swojej książce „Pozytywna Dyscyplina”, bezrefleksyjne powielanie metod, które działają, prowadzi do katastrofy komunikacyjnej i relacyjnej. „Strzeż się metod, które działają” – to nieomal kluczowe przesłanie tej książki.
Zwykle takie metody są inwazyjne, skierowane na spacyfikowanie dziecka i uzyskanie pożądanego zachowania. Dziecko pod taką presją zachowa się właściwie, ale w przyszłości nie będzie szukać konstruktywnych zmian w swoim zachowaniu, tylko skoncentruje się na przechytrzeniu rodzica, by uniknąć kary. Tak więc, jego umysł, aby się ochronić, będzie szukał „lepszych rozwiązań” w kierunku tego, by nie zostać przyłapanym na niewłaściwym zachowaniu. Zaś, gdy po raz kolejny mu się to nie uda, będzie szukał sposobów na wymiksowanie się z odpowiedzialności za to co zrobił.
I rodzic nie widzi tego, że brnie w niewłaściwym kierunku!?
Stoją za tym STRES I WYGODA. Stres wynikający z okoliczności w jakich żyjemy i potrzeba wygody jako najwyższej wartości, jaką rodzinie ma zapewnić rodzic. Za tym idzie pozorna, krótkotrwała wygoda rodzica mającego na celu jak najszybsze załatwienie sprawy, czyli pozbycie się problemu.
Presja społeczna, kulturowa; presja rodziny, przedszkola lub szkoły; presja sprostania roli rodzica, pracownika, partnera; presja czasu, presja wynikająca z poczucia obowiązku, podjętych zadań, obciążeń; presja, presja, presja… Zakazy i nakazy – tysiące presji i stres z nich wynikający, czyli stres, stres, stres…
„Nie ma kiedy odetchnąć w codziennej pogoni za…” – tak zwykle nazywamy neurotyczne uciekanie przed presjami i opiniami wzmacniającymi te presje.
Dzisiejszy człowiek nie ma kiedy zatrzymać się,
spojrzeć na swoje życie i w pełni refleksyjnie
podejść do każdej napotykanej sytuacji.
Dostrzec przed czym ucieka i dokąd goni.
Skoro rodzic nie może się zatrzymać (tak uważa), bo nie ma czasu, to brnie w coraz większy stres. Siłą rzeczy, jego komunikaty do bliskich stają się coraz bardziej odbiegające, zaczynając od „Ja ok, Ty ok” dąży do coraz bardziej skrótowych, lakonicznych, skierowanych na bezdyskusyjną niepodważalność, czyli napastliwych. Podobnie z jego komunikatami w stosunku do dziecka.
Jak to wpływa na komunikację z dzieckiem?
Dziecko szybko się uczy jak odpowiadać na rodzicielskie komunikaty. Tym razem podeprę się dwoma teoriami wysnutymi na podstawie wieloletnich badań. Pierwsza, opracowana przez psychologa, dr. Rossa W. Greene’a, to: „Każde dziecko jest grzeczne, jeśli potrafi”. To znaczy, że żeby zyskać uwagę, będzie starać się zadowolić rodzica. Tu korzysta z tego, czego od rodzica, innych dorosłych i dzieci się nauczyło (!). Umie to co umie. Reklamacje do …. Hmmm…
Druga dotyczy szczególnego zakłamywania. John Protzko (polecam jego artykuły) objaśnia, że odpowiadając pod presją ludzie starają się mówić to, co ich zdaniem odbiorca chce usłyszeć. Oznacza to, że dziecko może dalece odbiegać od tego, co naprawdę myśli, a nawet kłamać, byle uspokoić na ten moment rodzica. Skutki długofalowe są dla dziecka niepoznawalne, głównie z powodu słabo jeszcze rozwiniętej kory przedczołowej (to nie głupota i krnąbrność tylko biologia).
Gdy wywierasz na kimś presję,
licz się z tym, że ta osoba zamiast
mówić prawdę i to co myśli,
będzie mówić to, co jej zdaniem
uspokoi Ciebie, aby pozbyć się presji.
Rodzina jest jak zamknięta enklawa, która nie toleruje niesubordynacji. Rodzice surowo karzą innomyślicieli (wywrotowców). Nie edukują a wymagają, a jak edukują, to wymagają po wielokroć. Dziecko uczy się jak szybko radzić sobie z presją. Słowo SZYBKO jest tu kluczowe. Pozbyć się problemu i już. Rodzic to kupuje (nawet jeśli czuje niespójność), by w imię potrzeby zakończenia procesu, jako pozbycia się napięcia i stresu, odsunąć problem w nicość. Nie chce też zauważać, że problem powraca pod różnymi postaciami i narasta.
Jak wyjść z tego błędnego koła?
a – odgraniczyć od siebie role życiowe
b – obserwować wewnętrznego komentatora
c – oddzielić „JA” od cudzych oczekiwań
d – pozwolić sobie dorosnąć
e – wyłączyć autopilota
Ad a) Odgraniczyć od siebie role życiowe – praca w pracy, dom w domu itd… – wyraźnie wyodrębnić i pooddzielać od siebie odcinki czasowe, w których występujemy w różnych rolach. Czas dla rodziny, wyodrębniony z niego czas dla dzieci, czas dla przyjaciół, czas dla siebie i inne. Nawet jeśli niektóre z tych czasów będą miały charakter śladowy, to i tak je wyodrębnić określić kiedy następują i dbać o realizację. Szczególnie czas dla rodziny, który często jest zmiksowany z czasem dla dzieci u kobiet, a z czasem pracy u mężczyzn. Oczywiście niektóre z tych czasów/ról życiowych można czasami ze sobą łączyć, ale chodzi o to, aby nie robić tego stale, czy nawykowo.
Ad b) Obserwować wewnętrznego komentatora – tego, który cały czas podpowiada w głowie różne rozwiązania, teksty… Tak, tego, który usadowiony w Twojej głowie podaje bezbłędne (tak o sobie myśli) rozwiązania na każdy temat. Podsuwa „gotowce”, a gdy się zapomnisz i działasz bezrefleksyjnie (u niektórych to stan permanentny), uważa, że jest Tobą. Coś jakby Twój awatar przejął Twoje centrum dowodzenia osadzając w dybach dowódcę z zakneblowanymi ustami. Ten zwodniczy i najczęściej krytykancki „bezczel”, jest często tak skuteczny, że zapominasz kto tu rządzi. Sam się w to wiele razy „dawałem wkręcić” – na własne wygodnickie życzenie. Poznasz go po tym, że skąpym słownictwem „nadaje” w liczbie pojedynczej, używa generalizacji i ogólnikowych określeń nie opartych na faktach czy autorytetach oraz po tym, że jest monotematyczny.
Ad c) Oddzielić „JA” od cudzych oczekiwań (także komentatora!). Zostawić presję dla innych (każdy ma prawo żyć tak jak chce) i wyjść ze schematów emocjonalnego reagowania. Odejść od instrumentalnego traktowania ludzi z „godnością”. Takiego, w którym ludzi dzielisz na tych, którzy są godni spełniania Twoich oczekiwań oraz pozostałych – tych których unikasz z godnością.
Zaakceptować to, że ludzie, a szczególnie dzieci, nie zawsze mogą lub nie zawsze chcą sprostać Twoim wymogom. Z natury są uczciwi, ale zdarza się, że jest inaczej i nie jest to powód do nienawidzenia ich lub robienia sobie z tego powodu dziury w głowie. Warto też zastanowić się dlaczego czasami wolą zawodzić lub zakłamać niż powiedzieć nam prawdę.
Ad d) Pozwolić sobie dorosnąć w rozumieniu Stephen’a R. Covey’a. Określił on trzy fazy rozwojowe człowieka: zależność, która powinna zakończyć się w wieku dorastania; niezależność zaczynająca się od nastoletniego buntu, trwająca do w pełni samodzielnego życia; współzależność jako zdolność współżycia z innymi, bez wzajemnego uzależniania się.
Wielu osobom wydaje się, że wyszli z pieluch – zależności, ale prawda jest taka, że ten sam mechanizm działa w obie strony. Jeśli uzależniamy od siebie partnerów, dzieci, to nie tylko nie pozwalamy im dorosnąć, ale też sami stosujemy niedojrzałe modele funkcjonowania – znaczy nadal robimy w pieluchy. Podobnie z odseparowywaniem się od innych i szukaniem ucieczki w samodzielność. Dopiero współzależność jako zdolność osiągania efektu synergii dzięki wzajemnemu współdziałaniu niezależnych osób i współkorzystania z indywidualnych talentów – jest drogą do sukcesu rozwojowego. Tak! Każde dziecko, najdalej od szóstego roku życia ma talenty i inne zasoby, które warto rozpoznać i uznać, by zaangażować je do współpracy na rzecz rodziny.
Ad e) Wyłączyć autopilota i przejść z funkcjonowania reaktywnego na aktywne. Rozróżniać i właściwie dobierać metody podejmowania decyzji. W artykule „Najpierw tlen – jak nie wpadać w emocjonalne wybuchy – podstawowy zestaw ćwiczeń” – podzieliłem je na trzy rodzaje dokonywanych wyborów: szybkie, tanie i rzetelne. Zachęcam do przeczytania i rozpoczęcia zawartych tam ćwiczeń.
Czyli nie tajemne techniki wywierania wpływu (przechytrzania), tylko jakieś dyrdymały?
Te dyrdymały to zmiany postawy, a że nie bardzo wierzymy w to, że sobie z tym poradzimy to deprecjonujemy je na wstępie i nazywamy dyrdymałami, aby uznać za bezwartościowe. Tworzymy taki mit, aby nie doświadczać porażek z nieskutecznego wprowadzania zmian w swoim postępowaniu. Drugi mit jaki często słyszę to, że „poukładanie daje przewidywalność, ale kończy się rutyną nudą i wypaleniem”. Wyłazi tu tendencja do budowania prowizorek oraz dyletancki brak wiedzy na temat korzyści z planowania.
Do tego każdy z nas potrafi czytać i dekodować spójność pomiędzy tym, co mówimy, a tym w co wierzymy oraz pomiędzy słowami a gestami – dziecko robi to błyskawicznie. Nieomal z automatu odczytuje niespójności pomiędzy tym co werbalne a niewerbalne, więc wszelkie przechytrzania są przez nie obnażane, choć nam o tym nie mówi. My – dorośli, też nie tracimy tej kompetencji, tyle, że często nie chcemy „słyszeć” prawd płynących z tej aplikacji.
Życie przynosi bardzo wiele dóbr, z których możemy korzystać, ale trzeba uwolnić umysł od stresu, aby zacząć je dostrzegać. Widzieć dzieci jako zasoby, a nie problemy i otworzyć się na słyszenie tego co komunikują. Nie wyszarpywać od nich zachowań i deklaracji jakich oczekujemy, tylko otworzyć się na to co same mogą wnieść.
Jaka jest różnica pomiędzy tym co wyszarpujemy, a tym, co otrzymujemy w darze?
Nawet, gdy wpływasz na zasoby
ludzkie i materialne, z uporem,
poświęceniem i zmieniając METODY
postępowania na doskonalsze,
to i tak nadal możesz czuć frustrację
i widzieć niewdzięczność świata
w tym, co zwykle Ciebie spotyka.
Za to, gdy zaczniesz dostrzegać to,
co jeszcze świat ma Tobie do
zaoferowania i zmienisz POSTAWĘ
z roszczeniowej na otwartą,
będziesz mógł czerpać garściami.
No dobrze, to od czego zacząć?
Polecam relaksację, techniki odprężające, spacery na świeżym powietrzu, medytacje….
Żartujesz?
Tak, nawet bardzo często, jednak nie w temacie zdrowia fizycznego, ani psychicznego.
Jeśli nie wiesz od czego zacząć, wróć do punktu: „Jak wyjść z tego błędnego koła?”. Potem wyluzuj, odstresuj się (polecam artykuł Izabeli Polak Stres i jak sobie z nim radzić, odpocznij i zmień wytyczne GPS-a optymalizujące Twoje podążanie na drodze życia z „szybko i pod presją” na „lekko i skutecznie”.
W stosunku do dziecka, zacznij podejmować decyzje w oparciu o swoją wewnętrzną zgodę i potrzeby dziecka. Nie ważne czy będą one dobre czy złe, mądre czy głupie. Ważne jak Ty i dziecko będziecie z tymi decyzjami się czuć.
Nawet, jeśli należysz do ostatniego pokolenia, które słuchało swoich rodziców, dołącz do tych, którzy tworzą pierwsze pokolenie, które słucha swoich dzieci. Bądź jednym z filarów pomostu między tymi światami/pokoleniami. Najpierw bierz pod uwagę siebie i dziecko, a daleko potem cudze opinie, oczekiwania społeczne, okoliczności i inne czynniki zewnętrzne – stresujące presje. Tak, najpierw Ty i dziecko i Wasze postawy i samopoczucie.
Andrzej Marian Kubiak