Odczyt nastąpił w dniu 18.03.2020 w Klubie Świadomego Rodzica
(artykuł w fazie roboczej, proszę o uwagi, opinie, pytania)
Jak to się stało, że to co miało łączyć, teraz dzieli?
Poznając tę właściwą „drugą połówkę jabłka” mamy poczucie scalenia, jedności. Skoro ta druga połowa mnie, mnie dopełnia i razem tworzymy całość, to w tej połówce jest wszystko, czego brakuje we mnie. Widzimy w niej szanse i możliwości zaspokojenia wielu potrzeb. Bliskość, czułość, poczucie bezpieczeństwa, spełnienie rodzicielskie, to tylko niektóre z nich. Potem „wijemy” wspólne gniazdo, w którym pojawiają się „pisklęta”.
Troska jednego rodzica okazywana maleństwu, często powoduje u drugiego rodzica poczucie odsunięcia, separacji. Mogą się tu włączać stare matryce. Widząc co otrzymuje dziecko, „odsunięty” rodzic odczuwa wewnątrz głód tego, czego jemu w dzieciństwie zabrakło. Nie potrafiąc się z tym skonfrontować lub do tego przyznać, przeżywa prawdziwe dramaty.
To dodatkowy impuls/zapalnik ku temu, aby rozpocząć budowanie muru z niesprawiedliwości i frustracji i oddzielać się nim od rodziny. Gdy dodamy zmęczenie, małą ilość snu, nieregularne posiłki, stres przynoszony z pracy i inne, koktajl wybuchowy gotowy. Wystarczy potrząsnąć.
Początkowo, każdy z partnerów najpierw sobie zadaje pytanie: Dlaczego Ona/On „TAMTEGO” (!) nie robi (nie spełnia moich potrzeb)? Wygłaszając wprost takie pretensje/komunikaty coraz częściej naraża się na porażkę słowną, więc zaczyna skrywać czym jest to „TAMTO”. Zaczyna skrywać swoje potrzeby i jednocześnie przestaje widzieć własny wpływ na zaistniałą sytuację. W zamian, coraz częściej zadaje sobie pytanie: Dlaczego Ona/On mi „TO” (!) robi – tym razem wskazując na niegodziwości, szorstkość, chłód, złośliwość, etc. i coraz częściej obrzuca takimi zarzutami „przeciwnika”, jednocześnie odsuwając siebie od odpowiedzialności za swój wkład do obecnego stanu rzeczy.
Wobec powyższego, pozostaje: To Ona/On jest przyczyną mojej złości i niezadowolenia – wewnętrznego rozgoryczenia oraz całego zła w rodzinie – wygłaszane cicho pokątnie lub awanturniczo wprost.
Taka atmosfera w domu to niekończący się poligon wojenny, w którym są dzieci (chociaż do stworzenia takiej atmosfery, dzieci nie są elementem koniecznym).
Czy właśnie takie związki stają się koluzyjnymi?
Najczęściej. Partnerzy, licząc na to, że to drugie spełni dziecięce pragnienia, łączą się w pary. Wchodzą do związku z deficytem empatii, czułości i umiejętności okazywania uczuć. Gdy nie otrzymują wypełnienia deficytów i spełnienia pragnień, obustronnie zaczynają przekraczać granice szacunku, tolerancji, dobrych manier i zaczynają traktować siebie instrumentalnie.
Spierają się na każdy temat robiąc z niego problem, a gdy jest „grubo”, zamiatają ten problem pod dywan. Przy kolejnej okazji od razu robią z niego odgrzewaną awanturę. To powoduje, że nie mogą wejść w konstruktywną, wolną od emocji rozmowę. Co gorsza, skoro omówienie czegokolwiek równa się awanturze, to aby uniknąć konfliktów zaczynają przemilczać nie tylko potrzeby, ale też ważne dla rodziny sprawy.
Według Jurga Willego – psychiatry i badacza związków, to właśnie unikanie konfliktów jest głównym problemem par. Nie pozwalanie sobie na przejście przez kryzysy i konflikty, hamuje rozwój relacji rodzinnych.
Skutkiem tego są:
a – nieadekwatne granice wobec świata zewnętrznego – albo sklejanie się partnerów w symbiotyczną jedność i nadmierne zdystansowanie się od otoczenia, albo brak intymności, nadmierna transparentność i zorientowanie na relacje na zewnątrz związku.
b – skłonność jednego z partnerów do zbyt dziecinnych zachowań (np. szukania wsparcia i opieki) i do wycofywania się z konfrontowania z problemami i z decydowania, przy skłonności drugiego z partnerów do nadmiernie dorosłych zachowań i do pomijania własnej potrzeby opieki, wsparcia i czułości;
c – nierówne postrzeganie wartości/znaczenia partnera i siebie w związku, przez pryzmat różnych jakości, takich jak sukcesy, uroda, opiekuńczość, zaradność, wychowywanie dzieci itd., wyrażane poprzez stawianie partnera na piedestale, przy jednoczesnym deprecjonowaniu własnego wkładu w tworzenie rodzinnego dobra lub na odwrót;
czyli po naszemu:
a – zamknięcie (odgrodzenie) się partnerów od społeczeństwa lub zbyt publiczne wystawianie się;
b – skłonność do wpadania w gry psychologiczne typu rodzic-dziecko czy trójkąt dramatyczny;
c – zawyżanie wkładu drugiej strony w związek przy umniejszaniu swojego lub na odwrót.
Do czego to prowadzi?
Partnerzy mający deficyt w jakimś obszarze, widzą go jako szczególnie ważny, więc podejmują próby przywrócenia równowagi, ale widzianej po swojemu. Robią to w dobrej wierze, ale przy braku kompetencji. Nie wiedzą o tym, że najczęściej zmierzają w niewłaściwym kierunku, ani o tym, że używają destruktywnych sposobów.
Zwykle unikają konfrontacji. Zamiast naprawiać, pogłębiają problemy w związku, nieuchronnie prowadząc go do patologii (rodziny dysfunkcyjne). Zamiast wybrać się choćby na trening rozwiązywania problemów, stosują autoterapię pogłębiającą problem.
W taki sposób, wychodząc z domów, w których brakowało kompetencji rodzinnych, nie mając od kogo się nauczyć właściwego sposobu postępowania wobec siebie, partnera i dziecka, powielają domowy wzorzec. Ich dzieci naśladując w przyszłości te wzorce, przeniosą je na swoje dzieci, tworząc wielopokoleniowe błędne koło.
W jakie jeszcze pułapki wpadają rodzice?
Tu obserwujemy często dwa rozwiązania lub ich hybrydy:
– coraz silniejsze zaangażowanie w spełnianie kaprysów dziecka i nadmierna czułość,
– coraz większe zdeterminowanie w zapewnienie dziecku i rodzinie bezpieczeństwa.
Pierwsze może stać się ucieczką w bliskość i instrumentalne traktowanie dziecka jako „maskotki” do redukowania napięć. Drugie może stać się ucieczką ze „zbyt ciasnego” domu w pracę. Zwykle, po jakimś czasie, obydwa rozwiązania stają się sposobami na obrzucanie partnera/partnerki poczuciem winy.
Podając za powód poczucie pokrzywdzenia wynikające z braku należnej wdzięczności i docenienia starań w zapewnianiu dziecku „normalnych warunków”, czym zasłania się rodzic z rozwiązania pierwszego lub też zapewnienia „dachu nad głową” całej rodzinie, jak głosi rodzic z rozwiązania drugiego. Obydwa są fałszywie altruistyczne i poprzez grę kat-ofiara, prowadzą rodzinę do trójkąta dramatycznego, wciągając w swój konflikt dziecko w roli wybawiciela.
A gdzie dziecko i jego dobro? Dziecko staje się pretekstem, argumentem i „mięsem armatnim” w toczących się potyczkach i wojnach między sfrustrowaną parą… często toczonych pod sztandarem: Robię to dla dobra dziecka.
Jak to wygląda od strony dziecka?
Dwoje dorosłych stwarza atmosferę zagrożenia, budzącą w dziecku lęk przed rozpadem stada. Nie potrafiąc zatrzymać awantury, dziecko wpada w pułapkę bezradności. Nie może pojąć, że Ci wspaniali dorośli, na których ma polegać, nagle robią/mówią rzeczy zaprzeczające jego wyidealizowanemu obrazowi rodziców.
Dziecko na poziomie empatii (za pomocą neuronów lustrzanych) bezbłędnie odczytuje atmosferę napięcia, ale odbiera ją jako zagrożenie dla siebie, więc boi się temu przeciwstawić. Wyczuwa nieomal wszystkie niuanse komunikacji i podteksty – cały ciężar atmosfery i jest w nieustającym lęku o własny byt.
Nawet jeśli rodzice przy dziecku starają się zachowywać „poprawnie” i kontrolują swoje emocje wprowadzając „cichsze dni”, to zwykle aluzji i uszczypliwości, „pouczek i dokuczek” w domu nie brakuje. Powoduje to, że dodatkowo dziecko jest w lęku wzmacnianym wyczekiwaniem na burzę (miecz Demoklesa).
Dlatego od „cichszych dni”, często lepszym rozwiązaniem jest kłótnia, ale zakończona choćby kompromisem, bo coś pęka i daje dziecku ulgę.
I jeszcze jedno. Dziecko wiedząc, że nie poradzi sobie samo w świecie, podejmuje próby tworzenia „koalicji większych szans”. To dlatego tak łatwo jest je wciągać jako pionka do gry dorosłych. Jego mózg szukając sposobów na przetrwanie, nieświadomie może ulec przekonaniu, że im szybciej nauczy się cwaniactwa, manipulowania i cynicznego podejścia, tym szybciej to przetrwanie sobie zagwarantuje.
Pozyskana za pomocą niewłaściwych zachowań uwaga, podobnie jak prezenty, deklaracje stałej opieki i miłości od strony przekupujących go rodziców, dodatkowo będą utwierdzać go w przekonaniu, że cwaniactwo jest opłacalne.
W przyszłości, dziecko, które aby przetrwać, uczyło się oziębłości i dystansu, agresywnego stylu życia, bezgranicznego „oddawania się” opiekunowi (bycia ofiarą w przyszłych relacjach), będzie miało niskie poczucie wartości własnej, neurotyczny lęk przed odrzuceniem, brak poczucia bezpieczeństwa i poczucie że „ze mną jest coś nie tak”.
Czy to jedyne zagrożenia dla dziecka i jego rozwoju?
Badania nad dziecięcym mózgiem pokazują, że dziecko ma słabo rozwiniętą korę przedczołową (stabilizacja płatów czołowych zwykle następuje dopiero w życiu dorosłym). Jest to obszar mózgu odpowiedzialny m.in. za planowanie i myślenie przyczynowo skutkowe, ocenę sytuacji i odróżnianie dobra od zła, empatię i współdziałanie społeczne, kontrolowanie emocji oraz myśli. Jego procesy poznawcze nie przebiegają prawidłowo. Umysł dziecka nie jest jeszcze dostosowany do zadań o takim poziomie skomplikowania jakimi są dramaty dorosłych, realizowane z silnym natężeniem emocjonalnym. To powoduje, że dziecko błędnie ocenia konteksty, w jakich się znajduje.
Poddawane stresorom, przypisuje negatywne znaczenie nawet pozytywnym zdarzeniom. W wyniku częstego odczuwania presji i zagrożeń, kieruje swoją uwagę na obronę przed niegodziwym światem, zamiast otwierać się na rozwój.
Słysząc szantaże o wyrzuceniu czy odejściu, jakimi obrzucają się rodzice, żyje w niepewności i lęku przed kolejną awanturą, która być może tym razem skończy się rozpadem związku. Niezależnie od deklaracji, boi się, że zostanie porzucone, więc odczuwa ciągłe zagrożenie, niepokój i udrękę, a czasami wręcz panikę.
Zastraszone własnym wyobrażeniem o skutkach szantaży jakimi obrzucali się rodzice „nie może się ogarnąć”. Nastawione na dyktat rodzica, od którego się uzależnia, nie potrafi planować i nie dotrzymuje słowa. Nawet, gdy mu bardzo zależy, nie dotrzymuje własnych planów. Bałagani, jest rozkojarzone, nie kończąc jednej czynności, zaczyna drugą. W efekcie staje się coraz częstszym powodem irytacji rodzica.
Umysł dziecka w awanturniczej rodzinie doświadcza neuronalnego spustoszenia. Coraz słabiej radzi sobie z emocjami, ma zaburzenia pamięci, koncentracji i nawet jeśli ma dobre oceny w szkole, to odbywa się to ogromnym wysiłkiem i częściej metodą wkuwania niż rozumienia tematów.
Trudno uwierzyć, że rodzic tego nie widzi.
Rodzic zwykle tego nie zauważa, gdyż albo go to nie interesuje (do pierwszego telefonu od wychowawczyni), albo jest tak zafiksowany na swoim dziecku, że traci realny ogląd. Nie ma porównania poziomu rozwoju swojego dziecka z rozwojem innych dzieci. Nawet jak ma, to go zniekształca w taki sposób, aby wyjść na swoje.
Wybiórczo zwraca szczególną uwagę tylko na te aspekty, które podnoszą jego samoocenę, tym samym usprawiedliwia swoje niewłaściwe postępowanie wychowawcze. Chwali się tym, co uważa za osiągnięcia dziecka, jakby były jego osobistymi, albo gani je i krytykuje za niewłaściwe zachowania, przerzucając odpowiedzialność za wychowanie na drugiego rodzica lub środowisko. Bardziej dba o swój komfort, niż o dobro dziecka.
Jak to możliwe?
Po pierwsze, społecznie mamy tylko dwie role dla dzieci: dobrą i złą. Gdy dziecko realizuje tę dobrą, rodzic widzi, że dziecko świetnie się socjalizuje, bo często bywa grzeczne, pomocne. Rodzic nie widzi tego, że dziecko robi to kosztem siebie.
Dziewczynka grzeczna,
chłopiec pomocny
– tragiczny stygmat
w życiu dorosłym.
Takie dziecko skupia się albo na udowadnianiu innym i sobie jakie jest dobre (grzeczne, pomocne).
Gdy realizuje rolę złą (jest kłopotliwe), to ono i wszyscy wokoło są źli, a rodzic nie widzi własnego udziału.
Ważna dygresja: Dobre będzie w przyszłości cierpieć lub/i wypruwać sobie żyły, aby wszystkich zadowolić udowadniając, że jest coś warte (!). Złe, zapadając w nałogi i wchodząc w konflikty z prawem będzie gwarantować sobie wykluczenie społeczne.
Po drugie, nie potrafiąc być szczęśliwym samemu ze sobą, rodzic staje się neurotycznym uciekinierem. Nie potrafi szukać szczęścia z drugim człowiekiem, bo prędzej czy później, przy każdym czuje się nieswojo i skupia swoją uwagę na tym „co na nie i co na źle”, poddając destruktywnej krytyce nieomal wszystkie aktywności partnera.
Po trzecie, rodzic skupiony na „przeciwniku” przestaje widzieć dziecko, chyba, że jest mu ono potrzebne jako transparent do demonstracji niezadowolenia, albo do ukojenia bólu i frustracji. Wmawia dziecku, że to co mu daje jest dla niego najważniejsze i konieczne („mamusia kupi Ci nową bluzeczkę, bo trzeba być dobrze ubranym” / „tatuś kupi Ci paróweczki, bo to zdrowo dbać o brzuszek”).
Zwykle nie zważa na potrzeby dziecka i go o nie nie pyta, jeśli zaś zapyta to zdawkowo i jakby nie słysząc odpowiedzi, nadal kreuje i robi swoje. To, że dziecko czuje się ignorowane i odsunięte na margines, bo nikt tak naprawdę nie dba o jego potrzeby, nie ma tu znaczenia.
Po czwarte, koluzyjna relacja generuje masę problemów wewnątrz jak i wokół siebie. Długi, nieporadności życiowe, nałogi, zdrady, konflikty ze znajomymi etc.
Co mogą zrobić rodzice, gdy wiedzą, że im samym nie jest łatwo?
Rozmawiać. Podejmować kolejne próby rozmowy, aż do skutku, czyli do nauczenia się burzliwej komunikacji bez wyzwisk, ocen, obwiniania, ostentacji i rękoczynów. Nawet jeśli dojdą emocje, to taka kłótnia staje się emocjonalną, emocjonującą rozmową. Oczyszcza atmosferę i pokazuje dziecku, że można mieć różne zdanie i nadal wzajemnie siebie szanować.
Dopóki partnerzy się szanują i dbają o to, aby mówić dziecku o tym, że czasami mają różne zdania, ale nadal się kochają, to uczą je ważnej kompetencji w zachowaniu obustronnego szacunku podczas rozwiązywania problemów. Na przyszłość będzie ono powielać ten pozytywny wzorzec.
Dziecko jest jak papierek lakmusowy rodziny, odzwierciedlający jej (nie)funkcjonowanie. Jak coś z nim się dzieje niedobrego i ma zachowania niespołeczne, to warto pamiętać, że to dlatego, że jest społecznie nieprzygotowane. Dr Ross W. Greene badając zachowania dzieci, zauważył, że każde dziecko stara się być grzeczne na tyle, na ile potrafi.
To znaczy, że jego wybuchy złości, dokuczliwość, agresja itp. wynikają z jego nieumiejętności panowania nad emocjami. Od kogo ma przejąć wzorzec i się tego nauczyć, skoro rodzice tego nie potrafią? Problemy w nauce i problemy społeczne, to nic innego jak wynik życia w napięciu i jakości wynoszonych z domu wzorców. To dlatego czasami, dla dobra dziecka zalecana jest separacja lub rozwód.
Warto pamiętać, aby niezależnie od sytuacji i poziomu złości, zawsze o partnerce/partnerze mówić dobrze, a jak już się coś wymsknie, to przyznawać się do takich błędów. Człowiek (rodzic) jest omylny i im szybciej dziecko się o tym dowie, tym łatwiej mu będzie uczyć się na własnych błędach.
Rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać. Często rodzicom wydaje się, że spierają się o ważne dla rodziny rzeczy/sprawy, a w rzeczywistości gubią to, co naprawdę jest ważne. Zdarza się, że w swojej zapalczywości zapominają się i wyżywają na dzieciach. (!)
Rodzicu,
dziecko to nie poligon doświadczalny,
ani nie worek na Twoje frustracje,
deficyty, czy niespełnione oczekiwania!
To matryca, na której programujesz
sposób odczytywania rzeczywistości
w różnych, życiowych sytuacjach
oraz instrukcje reagowania na nie.
O czym jeszcze warto pamiętać budując relacje partnerskie?
Pogódź się z tym, że:
– druga osoba może mieć inne zdanie i nadal być Twoim sprzymierzeńcem,
– w sieci znajdziesz różne „Prawa człowieka”, ale działają one tylko wtedy, gdy stosujesz je obustronnie,
– im bardziej jesteś drażliwa/y i afektywna/y, tym bardziej widzisz cudzy wkład i interes, a nie własny;
– jeśli nie znajdziecie rozwiązania, to lepiej wrócić do rozmowy później, niż sklecić naprędce byle jakie;
– rozmyślając i często o czymś komunikując, kreujesz i właśnie to dostajesz, czy tego chcesz, czy nie,
– im częściej zarzucasz drugiej stronie popełnianie błędów, to silniej je kotwiczysz, a to działa przeciwnie do Twojej intencji;
– zwykle bywa, że dla dialogu i relacji, skupianie się na zagrożeniach jest hamujące, zaś poszukiwanie możliwości – rozwojowe;
– jak nie umiesz się z nim/nią komunikować, to nie umiesz i czas podjąć naukę (polecam 3AMK),
– szkolenia z zakresu komunikacji, w tym z asertywności, nie służą przechytrzeniu partnera, tylko dialogowi współpracy,
– „autor napisał…”, „terapeuta powiedział…” – to narzędzia do mojego stosowania, a nie preteksty czy kamienie do rzucania w nią/niego.
Partnerka/partner wnoszą do dyskusji, sporu, czy awantury to, co na dany moment mają – z całym dobrodziejstwem, więc:
– przyjmij bez oceniania i selekcjonowania to, co wnosi to drugie, nawet jeśli jest to przebarwione emocjami;
– nie każdy spór musi mieć od razu rozwiązanie, a często dobre pomysły przychodzą same trochę później,
– wyraź to co czujesz i wnieś swoje pomysły rozwiązań, ale nie traktuj ich ani jak wyroczni, ani zbyt osobistych kawałków;
– dopiero gdy usłyszysz i zrozumiesz pomysły drugiej strony, razem poszukajcie części wspólnej, bo:
„Dobro trzeba w zgodzie łączyć,
a nie spierać się i stwarzać podzielenie”.
Andrzej Marian Kubiak