Odczyt nastąpił w dniu 21.10.2020 w Klubie Świadomego Rodzica
(artykuł w fazie roboczej, proszę o uwagi, opinie, pytania)
„Przecież nie robię mojemu dziecku nic takiego, żebym musiał chodzić z nim do psychologa! Wręcz odwrotnie, staram się zapewnić dziecku wszystko czego potrzebuje”.
To częsty zwrot rodzica proszonego o odwiedziny u psychologa, gdy dziecko nie nawiązuje właściwego kontaktu z nauczycielami i grupą rówieśniczą. Tym razem, przyjrzyjmy się sytuacji, gdy dziecko jest traktowane w sposób szczególny, zmierzający do zaspokajania wszelkich jego zachcianek.
-„Mi zabrakło, ale mojemu dziecku zapewnię”; „moich rodziców nie było stać na, więc ja mojemu dziecku choćby spod ziemi…”; „U mnie rodzice byli zapracowani i nikt nie miał czasu na czułości do dzieci…”
Przykłady takich komunikatów, w których rodzice chcą zapewnić dziecku to czego sami nie otrzymali, można mnożyć.
Niestety, tak jak rodzice, którzy przeżyli głód podczas wojny, w myśl „moje nigdy nie będzie głodować”, krzywdzili swoje dzieci przekarmianiem, tak dzisiejsi „przekarmiają” innymi „strawami”.
To dlatego efekt takich starań często jest odwrotny! Wychowanie skierowane na rodzica chcącego wypełnić w dziecku własny deficyt z dzieciństwa, a nie na dziecko i jego potrzeby rozwojowe, najczęściej prowadzi do nieprzystosowania społecznego dziecka i jego życiowych problemów.
Tu apel:
Rodzicu, jeżeli naprawdę
chcesz, aby Twoje dziecko
miało lepiej niż dawniej Ty,
to zacznij od własnego
rozwoju emocjonalnego.
Dlaczego? Bo właśnie taki kierunek daje Twojemu dziecku zwielokrotnione szanse w JEGO życiu osobistym i społecznym. Ono będzie żyło w świecie innych wartości niż Ty. Dobrze przygotowane da sobie radę w każdych okolicznościach.
Co wpływa na to, że niektórzy rodzice intuicyjnie wybierają wychowanie, o którym tu mowa?
Główne powody pójścia w ścieżkę wychowania pobłażliwego, to:
– niechęć do krzyków i brak odporności na płacz oraz inne ekspresje emocji dziecka;
– unikanie negatywnej opinii społecznej w miejscach publicznych;
– lęk przed biedą, upokorzeniem, agresją i innymi przykrymi doświadczeniami z dzieciństwa;
– potrzeba wyrównania braku czułości, braku miłości i zainteresowania oraz innych własnych deficytów;
– dokładanie starań, aby być zawsze miłym, za cenę rezygnowania z własnych potrzeb;
– chęć utrzymania własnego (świętego) spokoju i utrzymywania dobrej atmosfery za wszelką cenę;
– konieczność utrzymania pozytywnego wizerunku w rodzinie i wśród znajomych;
– uleganie specjalnym zachciankom dziecka po tym jak było miłe, albo zrobiło coś szczególnego.
Wiele z powyższych często występuje razem.
Co złego w tym, że chcemy ustrzec / uchronić nasze dzieci przed złymi doświadczeniami?
Zabieramy im cenne, bo rozwojowe doświadczenie. Oczywiście nie chodzi o poparzenie się od gorącego piecyka czy pokaleczenia stłuczoną szklanką, tylko o doświadczanie własnych emocji i ich skutków w różnych sytuacjach. W zamian dzieci uczą się kompetencji, które w dorosłym życiu bardziej będą im szkodzić niż pomagać, ale może po kolei…
Otóż, w okresie niemowlęcym, umysł dziecka doświadcza pewnej zależności: moja akcja = reakcja otoczenia (tu najczęściej rodziców). Zbiera informacje na temat tego, która moja akcja wywołuje daną reakcję. Potem doświadcza tego, że gdy właściwie odpowiem na akcję osoby „nade mną”, dostanę nagrodę. Na przykład, jeśli na zwrot: „kizi mizi” uśmiechnę się, to dostanę uwagę i dźwięk czułości, a jeśli do tego dołożę ruszanie rączkami i nóżkami, to dostanę pieszczoty.
Czyli uproszczając, (dziecko uczy rodzica) dostanę to czego chcę, wykonując określony gest. Gdy do tego dodam dźwięk, albo ruch, dostanę więcej. Ta osoba po drugiej stronie zawsze wie czego ja potrzebuję w danym momencie. Na: „łaaaaa…” przynosi jedzenie, na napinanie się, usuwa to piekące coś spode mnie, na „buuuu” przytula mnie… i tak dalej, i tak dalej…, akcja=nagroda, akcja=nagroda… Żeby dostać to czego chcę muszę wykonać akcję.
Gdy w późniejszym okresie nie zawsze tak to działa, to dziecko czuje się sfrustrowane, oszukane, rozgoryczone….
I TAK MA BYĆ!
Ma zdobywać to cenne doświadczenie, aby potem poradzić sobie w warunkach społecznych, gdzie z wiekiem, coraz rzadziej inne osoby będą spełniać jego oczekiwania. TAK! Ma doświadczać asertywności i konsekwentności. Ma nauczyć się, że niezależnie od tego czy się uśmiecha, przymila czy płacze i się dąsa, „nie”, oznacza „nie”, a „tak” oznacza „tak”.
Nie „nie” czy „tak” na chwilę lub do kolejnej próby czy nowego pomysłu/przechytrzenia, tylko dla określonego kontekstu stosowane konsekwentnie. Wtedy zamiast uczyć się poszukiwania nowych metod zbałamucenia czy przechytrzenia rodzica, dziecko uczy się granic. Poznaje prawdziwy świat, a nie świat spod klosza. Doświadcza i uczy się samodzielności, a nie liczenia na to, że świat spełni wszystkie jego oczekiwania; wolności, a nie uzależnienia się od innych; sprawczości, a nie bezradności.
A co, gdy w tej sytuacji dziecko krzyczy lub płacze?
W dorosłym świecie mamy wiele osób, które ostentacją czy emocjonalnymi dramatami, wymuszają na innych uwagę, wykonanie czynności, zobowiązanie się czy rezygnację z czegoś, przeżywających prawdziwe frustracje i dramaty, płacz i złość. To właśnie „wyrostki” z dzieci, które nie nauczyły się, więc nie znają możliwości pogodzenia się z tym, że świat nie spełnia ich oczekiwań.
Jeżeli dziecko doświadczy, to także zrozumie, że krzyk i płacz nie służą do wymuszania, tylko do wyrażania emocji. Że uśmiech i przymilanie się nie jest zadatkiem biznesowym. Grzeczność nie jest inwestycją tylko wyrazem kultury osobistej. Do współpracy potrzebne są jasno określone strefy decyzyjności i działań, a nie manipulowanie innymi i pozorna aktywność.
To właśnie wychowanie pobłażliwe powoduje, że umysł dziecka nie koncentruje się na samodzielnym realizowaniu swoich potrzeb, tylko na tym, że dorośli mają spełniać moje zachcianki i żądania. Błyskotliwie rozwijająca się inteligencja w kierunku kreatywności jest marnowana na błędne lub poboczne cele i manipulowanie innymi oraz unikanie odpowiedzialności. Daje to pozorny rozwój cech społecznych. Pozorny, bo tak naprawdę nastawiony nie na współpracę tylko na osiąganie korzyści osobistych bez liczenia się z innymi ludźmi i ich potrzebami.
Tak więc dziecko wychowane przez pobłażliwych rodziców, to dziecko zdolne i nieprzystosowane, kreatywne i roszczeniowe, twórcze i życiowo nieporadne, często w pierwszym kontakcie atrakcyjne i nieumiejące utrzymać relacji.
Jaką dziecko ma z tego korzyść?
Wszystko po to, aby odnieść zwycięstwo w starciu z rodzicem. Władza! Głównym celem jest zdominowanie rodzica. Na tym polega jego „zwycięstwo”. Dla rodziców, jest to często tak abstrakcyjne, że nie zdają sobie z tego sprawy, toteż machinalnie grają w tę grę.
Jak to jest robione?
Trudne momenty, to wychodzenie dziecka z okresu całkowitej zależności od rodzica. W naturalny sposób dziecko nadal próbuje różnymi zabiegami uzyskać to czego potrzebuje i to: „różnymi zabiegami” jest tutaj kluczowe. Często o wiele więcej wysiłku wkłada w zmanipulowanie rodzica, bo nie zna innego rozwiązania. Nie wie, że coraz więcej może osiągać samodzielnie.
Rodzic sam się wkręca w uchylanie świata buczącemu czy bezradnemu dziecku. Nie mając punktu odniesienia – bezpośredniego porównania z tym co umieją równolatkowie, ani nadmiaru czasu na refleksje – długie przemyślenia na poziomie przyczynowo-skutkowym, rodzic nie zauważa / nie wie, że jego dziecko zamiast rozwijać się, zaczyna go nadużywać (używać).
Skąd dziecko wie, że może pozwolić sobie na więcej?
Gdy dziecko słyszy: „nie będę się z tobą kłócić”, „rób co chcesz”, „nie mam na ciebie siły”, to z jednej strony nabiera głębokiej wiary w swoją manipulatorską skuteczność, z drugiej ponosi ono ogromne koszty emocjonalne tej sytuacji na wielu innych płaszczyznach życia.
Dla odmiany warto też obserwować uległe metody manipulowania stosowane przez dziecko.
Gdy dziecko, za pomocą
spontanicznego wyrażania uczuć:
płaczu, melancholii, prośby,
czy też korzystając z uroku
osobistego, albo przymilności…„
uzyskuje swoje”, to zwycięża.
To początek drogi do pełnego
zniewolenia swojego rodzica,
czyli do klęski ich obojga!
Zdarza się, że dziecko nie w pełni komunikuje czego chce. Marudzi, okazuje niezadowolenie – szczególnie w chorobie. Często, zaraz po okresie choroby, podczas której było traktowane w sposób specjalny, dziecko wykorzystuje tę kompetencję. Marudzi i błąka się jakby nie wiedziało czego chce, chociaż już jest zdrowe.
Czego chce? Uwagi i spełniania niewyrażonych oczekiwań, jak w czasie niemowlęcym. Gdy tego nie dostaje, czuje się odrzucone…i może naprawdę zacząć chorować (psychosomatyka). Łączy miłość rodzicielską z takim jak w chorobie – specjalnym traktowaniem. Nie ma nic ciekawszego, jak obserwacja tego co wymyśla rodzic, aby dać dziecku to, czego ono chce, chociaż nie komunikuje czym to „coś” jest. Tak, to pułapka na rodzica. Im starsze dziecko, tym więcej pomysłów z obu stron i „zabawy dla obserwatora” takich starań.
Ale to nie jest zabawne…
No nie jest, tym bardziej, że gdy dziecko wyczuje swoją przewagę to samodzielnie, poprzez testowanie rodzica, uczy się kolejnych metod dominowania za pomocą okazywania różnych emocji. Coraz częstsze stawianie na swoim, podparte przymilnością lub złością, a nawet wyzwiskami w kierunku rodzica lub miotaniem poczuciem winy, staje się codziennością. Kopanie, gryzienie czy szarpaniny emocjonalne to tylko kolejne codzienne mini epizody w testowaniu granic.
Później w życiu dorosłym, taka osoba także często nie ma szacunku do innych ludzi i nie uznaje ich granic. Na okrągło testuje odgraniczenie od wszystkich, w domu i w pracy oraz towarzystwie i stosuje przemoc, jak nie fizyczną, to emocjonalną.
Jak postępować w takiej sytuacji karać, czy mimo wszystko być miłym?
Posłużę się autorytetami. Maria Montessori uważa, że: „Żadne upomnienia i żadna kara nie przyniesie jakiegokolwiek efektu. To tak, jakby tłumaczyć majaczącemu w gorączce człowiekowi, że lepiej dla niego byłoby, gdyby był zdrowy i grozić mu, że jeśli nie przestanie gorączkować, dostanie lanie”.
B.Adler, L.B. Rosenfeld i R.F. Proctor zauważają, że: „Niektórzy rodzice próbują być zawsze mili. Tłumią swoje negatywne uczucia aż do momentu, gdy jakieś niewielkie uchybienie staje się przyczyną wielkiego wybuchu. Z takiego komunikatu dziecko wyciąga wniosek, że jest złe i zasłużyło sobie na odrzucenie. Zachowanie dziecka nie ulega poprawie, gdyż nie kojarzy ono gniewu rodzica ze swoimi wcześniejszymi przewinieniami”.
Jak widać, ani jedna ani druga metoda nie jest właściwa w tych kontekstach.
To dlaczego rodzice tak często z nich korzystają?
W rywalizacyjnym świecie, nie poszukujemy rozwiązań asertywnych, tylko rozwiązań typu „oko za oko”. Na co dzień wokół siebie i w mediach słyszymy o sukcesach zdobywanych w drodze wysiłku, rywalizacji i sprytu, jakby nie było innych dróg do zdobycia osiągnięć. Do tego, także rodzice często rywalizują między sobą o to, czyje dziecko i z kim będzie miało lepiej!
Ponadto, zgubą jest tak popularyzowana metoda kija i marchewki. Tu, często te szybkie, choć pozorne rezultaty, przysłaniają te długofalowe. Kara działa szybko, więc rodzic widzi swoją chwilową skuteczność. Nie widzi tego, że problem eskaluje pod kolejnymi przewinieniami tylko widzi: akcja=nagroda, gdzie nagrodą jest natychmiastowa zmiana zachowania lub uległość dziecka. Podobnie z marchewką, gdzie dziecko koncentruje się na chwilowym zadowoleniu rodzica, a nie zmianie zachowania.
To, że są one chwilowe i działające tylko w obliczu rodzica, a uległość i ukorzenie się dziecka nie zawsze szczere, tego rodzic nie widzi. Widzi swoją wygraną i jego ego jest usatysfakcjonowane. Taką metodę (akcja=nagroda) poznał i wypraktykował jako dziecko na swoich rodzicach, więc teraz, jako jedyny znany sposób, powiela wobec własnego dziecka.
Skoro rodzic powiela schemat i sam jakoś z tym żyje, to w czym to przeszkadza?
To pytanie często występuje, gdy rodzic nie chce pracować nad przyjęciem odpowiedzialności za swój udział w wychowywaniu, w sposób powodujący społeczną izolację dziecka. Podczas spotkań z psychologiem, rodzice preferujący styl pobłażliwy, nie widzą nic złego w swoim postępowaniu. Wręcz maniakalnie bronią swojego postępowania zwrotami nacechowanymi, jakby było to misją skierowaną na ochronę dziecka przed złym światem. Tym samym wykazują głęboką niechęć do zmiany swojego postępowania. Rodzicu:
Gdy WYBIELASZ siebie,
to po to, by nie widzieć
potrzeby zmiany w sobie.
Nadopiekuńczością, pobłażliwością i przesadną troskliwością, rodzic utrudnia dziecku samodzielność i często izoluje je od życia w społeczeństwie. Bezkrytyczność rodzica może powodować brak możliwości oceny realnego kosztu zachowań dziecka, jaki ono ponosi w relacjach społecznych i jaki będzie ponosić w przyszłości.
Uważając swoje dziecko za wzór doskonałości, często sam mu ulega i pozwala na nieuprawnione rządzenie innymi członkami rodziny. Racjonalizuje i toleruje jego niewłaściwe zachowania. Rozwiązuje za dziecko trudności i chroni je przed wysiłkiem, gdyż nie docenia jego rzeczywistych możliwości. Idealizuje swoje dziecko i stawia je na piedestale, co skutkuje jego zarozumiałością i narcyzmem w przyszłości.
Bywa kontrolujący i wścibski, gdyż panicznie boi się o dziecko, przez co ogranicza jego swobodę „w imię jego dobra”. Zniewala je, spełniając kaprysy i rozpieszczając. W późniejszym okresie, troszczy się często telefonując, dopytując…, nie mając świadomości, że tak naprawdę robi to dla swojego spokoju ducha.
Rodzic, systematycznie kontroluje to, co się dzieje z dzieckiem i wokół niego. Nastawia je negatywnie do innych, aż dziecko nabiera przekonania, że tylko w domu jest mu dobrze, a nawet najlepiej.
Czym to skutkuje w przyszłości?
W konsekwencji tych wszystkich zabiegów rodzica, dziecko prędzej czy później zaczyna wykazywać opóźnienie dojrzałości społecznej i emocjonalnej. Na początek, nie licząc się z innymi dziećmi, np. sięga po smakołyki także z cudzych talerzy, jakby było jedyne przy stole. Na placu zabaw bezceremonialnie siłą odsuwa inne stojące mu na drodze dziecko, jak przedmiot, aby wejść na przykład na drabinkę.
To, że odepchnięte dziecko przewraca się, nie ma tu znaczenia. Gdy inne, silniejsze dziecko zachowa się podobnie wobec niego, drze się wniebogłosy. Robi dramat, aby przyciągnąć uwagę – a raczej wywołać reakcję – rodzica. Każda okoliczność może być przydatna do… wyłudzenia i otrzymania nagrody – uwagi, obrony, przytulenia, pożałowania.
Takie dziecko, z wiekiem staje się zarozumiałe i zbyt pewne siebie, często awanturnicze i nieustępliwe. Mając poczucie większej wartości lekceważy, a nawet poniża innych. To prowadzi do częstych konfliktów i awantur, także z nadużywaniem przemocy. Wykorzystuje status społeczny rodziców, przewagę fizyczną, intelekt…wszystko po to, aby wykazać swoją wyższość nad rówieśnikami.
Gdy dodamy do tego opisywaną wcześniej skłonność do manipulacji i tudzież nieumiejętność radzenia sobie z porażkami, otrzymujemy jednostkę sfrustrowaną i nie w pełni świadomą (a raczej nie przyjmującą do świadomości) swojej zależności od innych. W dzieciństwie zależną od nadopiekuńczego i pobłażliwego rodzica, później od przełożonych czy partnerów.
Czy naprawdę jest aż tak źle? Nie ma żadnych plusów wychowania pobłażliwego?
Plusem wychowania pobłażliwego, jest prawdopodobieństwo wystąpienia dużej twórczości u wychowanka. Jednakże, to właśnie ich rodzice najczęściej deklarują chęć ucieczki przed własnymi pociechami. Sam talent, nie podparty pracą (jaką pracą? To świat nie daje sam?) nie wystarczy. „Muzyk dobry ubiór”, „majster dobra mina”…, minimum fachowości maksimum dobrego wrażenia…, ot, dorośli z takiego wychowania.
Oczywiście, są sytuacje, w których postawa pobłażliwa może być uzasadniona. Gdy nie mamy pełnego zbioru danych, a dysponuje nim dziecko, możemy zaufać jego propozycjom. Podążając za tymi propozycjami, wystarczy obserwować, czy na żadnym etapie realizacji, nie są one dla nikogo krzywdzące (szczególnie dla opiekuna).
Jeżeli opiekunowie nie muszą rezygnować z siebie, naginać granic, ani nie robią tego dla świętego spokoju czy z chęci przypodobania się, to jak najbardziej mogą z tej metody korzystać. Zdrowo i asertywnie. Czym to się różni od innych sytuacji?
Gdy rodzic odczuwa żal z powodu poświęcania własnych potrzeb dla dziecka, to jednocześnie pojawiają się dwa sprzeczne ze sobą komunikaty – wewnętrznego żalu i okazywanej miłości, którą matka lub ojciec stara się emanować. To powoduje, że dziecko może nie czuć się pewnie co do uczuć rodzicielskich.
Podobnie negatywnie może dziecko odbierać pobłażliwość. Brak odczuwalnego dla jego wieku partnerstwa, może traktować jako lekceważenie jego osoby i…brak troski.
Jak temu zapobiec?
Pracy jest sporo. Na początek nauka uważności i konsekwentności. Po co te cechy? Są postawą do dostrzeżenia „w czym jesteśmy” i „co możemy z tym zrobić”. Nie jakie powinno być dziecko, ani jaki powinien być rodzic, tylko rozpoznanie i głęboka akceptacja stanu jaki jest. W drugim etapie nauka samodzielnego dążenia do asertywnej komunikacji i takowego wychowania.
Nie można od razu wprowadzać nowych, sprawdzonych sposobów wywierania wpływu na dziecko?
Przez „sprawdzone metody” rodzice zwykle rozumieją sposoby posłyszane u znajomych lub przeczytane w necie. Sztuczki, jakimi posłużyli się inni (najczęściej „radosne autorytety”), aby przechytrzyć swoje dziecko. Przypomnę. Dziecko głównie uczy się poprzez kopiowanie postaw swoich rodziców.
Czy to nie jest zbyt okrężna droga?
Nie okrężna, tylko długofalowo skuteczna. Nie pokazówka i efekt, tylko praca nad zmianą postawy. Na nic żadne „kuglarskie” sztuczki, jeśli nie będzie prawdziwej przemiany. Do niej jest potrzebna asertywność w stosunku do dziecka i konsekwentna współpraca pozostałych członków rodziny. Więcej na kolejnym spotkaniu, a rozwiązania w module o asertywnym wychowaniu – ostatnim z tego cyklu.
Andrzej Marian Kubiak
Bardzo bardzo świetny materiał do analizy i Myślenia. Duzo Ciekawysch mądrych rzeczy można się nauczyć zobaczyć tez i o sobie, polecam Tych świetnych ludzi którzy prowadzą warsztaty zajęcie sam jestem uczestnikiem i bardzo dużo im zawdzieczam:)
Tomaszu, dziękuję.