Odczyt nastąpił w dniu 16.092020 w Klubie Świadomego Rodzica
(artykuł w fazie roboczej, proszę o uwagi, opinie, pytania)
S: „Tato, ale ja myślałem, że….”T: „Nie myśl, błagam, już nie myśl, tylko rób tak jak proszę. Nie będę Ciebie nachodził, bo Cię szanuję, więc sam przychodź i codziennie mów mi jak Ci poszło…”
C: „Buuu…M: „Widzisz, teraz siostra przez Ciebie płacze, bo wyszarpnęłaś jej zabawkę. Widziałam co zrobiłaś! Nie odwracaj się, gdy do Ciebie mówię! Wiesz, że nie ustąpię. Jesteś łobuzicą! Natychmiast ją przeproś!”
Narzucanie woli, skrywany brak szacunku, przedmiotowe traktowanie, surowość i nadmierna kontrola, to cechy charakterystyczne dla nadużywających władzy rodziców (oraz dla oprawców (!))
Brzmi hardcore’owo (hart korowo)
Tak i hartuje korę mózgową dziecka, przyzwyczajając do odporności na najtęższe naciski. Niszczy struktury zaufania, umacniając niewolnicze modele myślowe. Brak wiary w siebie, niskie poczucie wartości, skłonność do nieuzasadnionej rywalizacji (także walki i wyniszczania), to tylko niektóre ze skutków ubocznych tego wychowania, eksplodujące w dorosłym życiu.
Dziecko nie ma wyboru, nie zaznaje szacunku ani miłości, za to często czuje się atakowane, poniżane i kontrolowane, więc nieświadomie zaczyna walczyć. Sfrustrowane i rozżalone, walczy dostępnymi dla swojego wieku narzędziami, budując w sobie opór i zniechęcenie do „oprawcy”. Doświadcza porażek, więc uczy się jak omijać pręgierz i unikać kar. Nie koncentruje się na zmianie zachowań w pozytywnym kierunku, tylko na wycwanieniu rodzica. W zamian rodzic koncentruje się na doskonaleniu kontroli i nacisku.
Do czego prowadzi taka niezdrowa rywalizacja?
Wymusza na rodzicu stosowanie ostrzejszych metod, a te, zamiast pomagać w rozwiązywaniu problemów, pogłębiają je.
Według Berne’a to model wygrany/przegrany?
Tak, choć tak naprawdę przegrani są oboje – i rodzic i dziecko. Rodzic staje się bezsilny wobec eskalującej sytuacji i staje się jej niewolnikiem. Dziecko, jak już wcześniej pisałem, staje się niewolnikiem rodzica. Tu nie ma miejsca na kompromis czy współpracę. Jest tylko wzajemne udowadnianie: „czyje jest na wierzchu”?!
Umysł dziecka, nie godząc się na niewolę – kontekst, w którym nie chce być – zaczyna „uciekać”. Najpierw dekoncentruje się myślami o wszystkim, tylko nie o kontekście, w którym jest, przez co coraz gorzej wykonuje zadania.
Coś na podobieństwo zniewolonego pracownika, zdominowanego przez despotycznego, kontrolującego szefa. Taki szef, będzie uważał, że pracownicy pracują tylko wtedy, gdy patrzy im na ręce, bo kontrola najwyższą formą zaufania. Nic bardziej mylnego. Taki pracownik, poddawany tej formie, nieświadomie będzie zniechęcać się do czynności wykonywanej pod takim nadzorem, jak niewolnik pod okiem ekonoma.
Podobnie będzie z dzieckiem. Na poziomie świadomym, dziecko ze szczerym przekonaniem oznajmia, że się stara, ale mu nie wychodzi. Deklaruje chęć wykonywania zadań jak najlepiej, ale pojawiają się coraz częstsze niezręczności, spóźnienia, błędnie odczytane instrukcje/polecenia, awarie i tysiące innych powodów – czynników zewnętrznych. Jakby świat wręcz się sprzysiągł przeciwko takiemu dziecku.
Czy to kiedyś się kończy?
To błędne koło eskalujące w kierunku: „im więcej oporu, tym więcej kar, a im więcej kar, tym więcej oporu”. Surowy rodzic wierzy, że jeśli dziecko dozna odpowiedniej ilości cierpienia, to jego zachowanie zmieni się na lepsze. Nie wie, że umysł łącząc konteksty na poziomie nieświadomym, „przyspawuje” do określonych czynności pojawiające się emocje. Gdy te emocje są dla dziecka negatywne – przynoszące cierpienie, będzie unikało takich czynności, a jeśli będzie to niemożliwe, nieświadomie zacznie je sabotować.
Sabotować zadania i jednocześnie nienawidzić kontrolera wymuszającego wykonywania tych czynności, czyli rodzica surowego. W następstwie zaczyna się powolny proces rozpadu relacji. Jeśli nadal mieszkają pod jednym dachem, zniewolony umysł dziecka tak bardzo będzie szukał drogi do wolności, że nie zawaha się nawet wyskoczyć z okna.
To co na początku było świetną, szybko działającą metodą wychowawczą, staje się niezauważalnie (bo rozciągniętą w czasie) drogą do relacyjnej klęski. Rodzic, nie widząc swojego udziału w tym procederze, za zaistniałą sytuację będzie winił „krnąbrne” dziecko.
Coś na podobieństwo despotycznego szefa, który uważa, że pracownicy pracują tylko wtedy, gdy patrzy im na ręce, bo kontrola jest najwyższą formą zaufania. Nic bardziej mylnego. Zarówno Ci pracownicy, jak i dziecko poddawane tej formie, nieświadomie będą zniechęcać się do czynności wykonywanej pod nadzorem, jak niewolnicy pod okiem ekonoma.
Dziecko, będzie obarczać winą rodzica za napastliwość i wprowadzanie nerwowości, a w konsekwencji za wszystkie swoje niepowodzenia (także w dorosłym życiu). Nie mając rodzicielskiego wzorca, od którego miałoby nabyć właściwych kompetencji, nieświadomie będzie przekazywać ten styl wychowania na swoje dzieci. Czyli proceder nie ma końca.
To jak zacząć, aby tak nie skończyć?
Aby zobrazować ten styl, posłużę się jeszcze kilkoma przykładami, czyli najpierw dowiemy się czego nie robić:
– „…bo ja tak mówię” – jest to użycie władzy i autorytetu, aby coś zrobiło. Według dr T. Gordona, to odmawianie dziecku sposobności uczenia się wewnętrznej dyscypliny.
– „I po co płaczesz?” – to nieliczenie się z odczuciami dziecka i zaprzeczanie czemuś na co nie ma wpływu. Nieakceptowanie odczuć i emocji, uczące dziecko odcinania się od nich.
– „Jeśli nie posprzątasz, to nie będziesz mogła iść do koleżanek” – nielogiczne konsekwencje, które nie tylko osłabiają myślenie przyczynowo skutkowe u dziecka, to jeszcze wzbudzają bunt i frustrację.
Przekraczanie takimi sposobami jego granic, powoduje, że dziecko:
– traci ich świadomość, a w dorosłym życiu nie będzie umiało ich stawiać;
– nie rozwinie samodyscypliny, a w dorosłym życiu będzie zależne od surowych zasad i kontroli z zewnątrz;
– testuje to co daje mu większą uwagę rodzica, a w dorosłym życiu może działać także wbrew sobie, aby otrzymać zwiększoną uwagę otoczenia – w szczególności zwierzchnictwa, autorytetów, partnerów;
Przecież intencje rodzica są odwrotne!
Niestety, mało kto ma świadomość tego, że poświęcana uwaga tak samo wzmacnia zachowania pożądane, jak i te nie pożądane zdaniem rodzica. Przypomnę, że dziecko nieświadomie naśladuje rodzica tej samej co ono płci i stara się przypodobać rodzicowi płci przeciwnej (przypodobujący się naśladowca).
Rodzic, im bardziej nie akceptuje siebie, tym bardziej będzie chciał uczynić dziecko „innym” – jego zdaniem lepszym. Będzie korzystał ze znanych mu sposobów, jakich nauczył się w dzieciństwie, czyli powielał sposoby swoich rodziców. Dla własnej wygody i niechęci do edukacji i zmian, będzie racjonalizował swoje pacyfikujące dziecko zapędy w kierunku: „chcę dla ciebie lepiej”.
Posłużę się klasycznym cytatem: „Synu, kiedy dorośniesz, chciałbym, żebyś był asertywny, pewny siebie i odważny. Ale teraz – kiedy jesteś dzieckiem – chcę, żebyś był pasywny, grzeczny i podporządkowany”.
Dziecko, nie nauczy się asertywności, pewności siebie i odwagi, jeśli nie zaistnieją one podczas procesu wychowawczego. Skąd mogłoby skopiować, skoro jego proces wychowawczy jest nastawiony na uległość wobec pacyfikującego go rodzica?
A czego się nauczy?
Podam jeszcze klasykę gatunku, wyjętą z codzienności: „Czemu znowu wymuszasz? Od rana wszystko wymuszasz płaczem i krzykiem! (i dalej coraz bardziej poirytowanym głosem) Nie będę spełniać twoich zachcianek!” Najpierw się uspokój! (i tu nieomal krzycząc, wobec rozpłakanego i krzyczącego już dziecka). Nie będę z tobą rozmawiać dopóki się nie uspokoisz (!!!) – rodzic próbuje wymusić zmianę zachowania i zdenerwowany wychodzi do innego pomieszczenia.
Oczywiście, dziecko nie zrealizuje tego co rodzic do niego mówi, tylko skopiuje jego zachowanie … i w przyszłości, coraz częściej będzie wymuszać oczekiwane zachowania krzykiem i okazywaniem złości – tak jak teraz robi to rodzic.
Do tego, im bardziej rodzic nie akceptuje pewnych swoich zachowań, reakcji, sposobów okazywania emocji, tym bardziej będzie robić wszystko, aby „naprawić siebie w dziecku”. W jaki sposób? Ano poprzez wzmożoną kontrolę, wielepkowskie pouczki i dokuczki, okazywanie braku empatii, nieliczenie się z potrzebami dziecka, ograniczanie, zarzucanie niewdzięczności, wymawianie – hamowanie doświadczania, deptanie granic i niszczenie poczucia bezpieczeństwa.
Dziecko ma naturalną skłonność do bycia
PRZYPODOBUJĄCYM SIĘ NAŚLADOWCĄ.
Przypodobuje się rodzicowi płci przeciwnej,
a kopiuje rodzica płci tej samej co ono.
Przyjaznym, aby pozostać w stadzie i naśladowcą, aby wykształcić cechy rodzica. Te dwa ewolucyjnie wbudowane w nasz umysł mechanizmy, są świetnie sprzężone i nie ma potrzeby ich wzmacniać.
Czyli?
Czyli we wspólnych kontekstach, wystarczy:
– widzieć siebie i swoje zachowania, a jednocześnie widzieć dziecko i jego potrzeby;
– zamienić model kontrola + presja + cierpienie na zaufanie + swoboda + radość;
– dawać uwagę dziecku wówczas, gdy ono tego potrzebuje aż do nasycenia;
– używać surowych nakazów tylko, gdy jest to konieczne;
– nastawić się na czujną obserwację i możliwie nieingerujące wspieranie.
Czyli 3AMK?
Tak, Adekwatne Myślenie Kontekstowe i Asertywna Monitorowana Komunikacja (uwaga, treść zawiera lokowanie produktu jakim jest praktyka, którą zbudowałem – Andrzej Marian Kubiak – stąd 3AMK, a nie dwa).
Rodzic może poznać zależności i wpływy poszczególnych procesów myślowych na emocje oraz nauczyć się komunikować w określonych kontekstach tak, aby być skutecznym.
Dziecko będzie chętnie korzystać z tych doświadczeń i uczyć się właściwego modelu poznawania świata i komunikowania, bo będzie miało od kogo. To wzmocni jego samoocenę i samodyscyplinę oraz zaangażowanie, chęć poznawania i ekspresję do działania.
Czyli to na czym zwykle rodzicom zależy najbardziej?
Tak, dyscyplina, to coś czym dziecko ma dysponować samo, a nie pod nadzorem. To te zachowania, które zwyczajowo nazywamy samodyscypliną. Podporządkowanie się przepisom, ustalony porządek, karność, rygor…, to określenia z niej wynikające, ale tu, wskutek własnej inwencji dziecka. To jest to co wcielone, a nie to co dziecko wykonuje w wyniku presji. Presja jest konieczna do celów osobistych, jakie sami sobie wyznaczamy. Gdy jest to wewnętrzny motywator, to ok.
W dzisiejszej społeczności, mało kto jest odporny na presję i potrafi sobie radzić z zewnętrznymi naciskami. Poczucie niezależności jest zależne od samooceny. Przy wysokiej, nikt nas nie zmusi do czegoś, na co nie mamy ochoty.
Ingerencja, presja, czy stosowanie surowych rozkazów może być zasadne w wyjątkowych sytuacjach, gdy nie ma czasu na dyskusję, a dorosły naprawdę wie co jest dla dziecka najlepsze, np. gdy dwuletnie dziecko biegnie do rozgrzanego kominka.
Jak nauczyć się reagowania i komunikowania adekwatnego do sytuacji?
Ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć… Do zobaczenia za miesiąc.