Odczyt nastąpił w dniu 20.05.2020 w Klubie Świadomego Rodzica
(artykuł w fazie roboczej, proszę o uwagi, opinie, pytania)
Każdy z nas przeszedł jakieś dzieciństwo i każdy z nas coś z niego zapisał w pamięci, ale nie każdy z nas ma do tych treści dostęp. Niezależnie od zdolności „otwierania” plików pamięciowych z okresu dzieciństwa, podlegamy pewnym mechanizmom, które ukształtowały się w tym okresie, a głównie do szóstego roku życia.
O jakich mechanizmach tu mowa?
Głównie chodzi o nasze reakcje w określonych kontekstach i sposoby rozwiązywania problemów/zadań. Szczególnie dotyczy to sposobów postępowania w sytuacjach, gdy w grę wchodzą emocje. Budowanie relacji w rodzinie, komunikacja, wywieranie wpływu, sięganie po należne, otwarcie na czułość i wiele, wiele innych. Ta matryca naszego postępowania, ma także zapis dotyczący tego, jak zrealizujemy swoje życie. Dlatego w tym okresie, tak ważne są metody wychowawcze stosowane przez rodziców / opiekunów. To oni dokonują pierwszego ładowania akumulatora, dlatego tak wiele od nich zależy.
Brzmi to trochę jak teoria spiskowa przeciwko rodzicom!
Nie tyle przeciwko rodzicom, ile przeciwko tajemnej sile, odsuwającej nas od wzięcia we własne ręce, odpowiedzialności za swoje życie i częściowo za przyszłość dzieci. Przeszłości nie zmienimy, ale możemy rozpoznać zasoby, jakimi obdarowali nas rodzice/opiekunowie i konstruktywnie z nich korzystać, a do wychowywania własnych dzieci podejść bardziej świadomie. Aby tego dokonać, trzeba wyruszyć w drogę ku zrozumieniu siebie i własnego, czasem irracjonalnego, a czasem zdroworozsądkowego postępowania w różnych kontekstach – sytuacjach.
O jakich zasobach mówisz? Przecież tylko nieliczni dostają kapitały?
Kapitały otrzymujemy wszyscy, nawet jeśli nie jest to wysokie wykształcenie czy wielocyfrowe wartości majątkowe. Wykształcenie nie zawsze wpływa na rozwój zawodowy, a majątki potrafią rozchodzić się błyskawicznie.
Nawet zerowy kapitał finansowy połączony
z wysokimi zasobami mentalnymi, zwykle
przynosi więcej korzyści, niż wysoki kapitał
finansowy z niskimi zasobami mentalnymi.
O naszym dobrostanie, najczęściej stanowią niematerialne zasoby otrzymane od rodziców. Postawy, intelekt, sposoby radzenia sobie w określonych sytuacjach, odporność na stresory i inne czynniki zewnętrzne, jest to bardzo cennym kapitałem z jakim wchodzimy w dorosłe życie. Resztę możemy zbudować sami.
Zapachniało mi tu ideologiczną trenerszczyzną, a przecież wiele osób zostało tak pokaleczonych w dzieciństwie, że widzą je jako pasmo traumatycznych przeżyć i przyczynę zaburzeń oraz życiowych niepowodzeń.
Oczywiście, zgadzam się z tym, że niektóre osoby maja prawo czuć się poszkodowane przez los i z tego powodu nie w pełni sprawne mentalnie. Jednak nawet takie osoby mogą zmienić swoje życie.
Każdy może zmienić swoje życie,
jeżeli zacznie na to życie
świadomie wpływać, zamiast
bezrefleksyjnie w nim dryfować.
Nawet osoby, które wyszły z domów dysfunkcyjnych (nie zaspokajających potrzeb emocjonalnych), mogą korzystać z tamtych doświadczeń w kierunkach rozwojowych.
Zamiast grzęznąć w przeszłości
i używać jej do usprawiedliwiania
swoich błędnych poczynań,
możesz skorzystać ze swej przeszłości
tworząc z niej rozwojowy potencjał.
Tak. Mogą skorzystać z zawartych w nich zasobów, zamiast bezwiednie wpadać w niechciane role społeczne.
O wpadaniu w jakie role tu mowa?
To role społeczne jakie odgrywane są w różnych sytuacjach, jednak wiele osób ma jakby swoje ulubione, w które wchodzą także nieadekwatnie do kontekstów. To nawyki nabywane w dzieciństwie i przenoszone w dorosłe życie. W dzieciństwie miały zagwarantować przetrwanie trudnych warunków w rodzinie, w dorosłości często są kulą u nogi.
Psychologowie dokonali podziału tych ról na takie jak:
– bohater rodzinny – specjalista od utrzymywania pozytywnego wizerunku, doskonały uczeń i wzór cnót;
– kozioł ofiarny – wyrzutek ściągający na siebie uwagę, by odwrócić ją od głównego problemu w rodzinie;
– dziecko we mgle – osoba jakby nieobecna, samowystarczalna, żyjąca jak pustelnik na uboczu rodziny;
– komik maskotka – swoją niezdarnością, wygłupami i dowcipami, dostarcza wielu cha, cha, cha redukujących napięcia w rodzinie;
– główny rozgrywający – charakteryzujący się racjonalizowaniem negatywnych zachowań i rozpraszaniem odpowiedzialności w celu usprawiedliwiania sprawcy.
Trudno nie mieć wrażenia, że są to same pozytywne role, więc w czym problem?
Każda z tych ról wymaga bardzo dużego wysiłku, bezzwrotnego wydatkowania zwielokrotnionych zasobów energii na utrzymanie zewnętrznego „JA”- ciągłego bycia w roli zamiast bycia sobą. W dzieciństwie, to sposoby na przyciąganie rodzicielskiej uwagi, doświadczanie poczucie bycia kochanym i zagwarantowanie sobie bezpieczeństwa poprzez zapewnienie trwałości w rodzinie. Takie wieloletnie bycie w roli, powoduje zanik orientacji w tym, gdzie jestem ja, moje odczucia i potrzeby i uznawanie roli jako natury, co zwykle doprowadza do neurotyczności.
W dorosłym życiu, nieświadome zatapianie się w takie role, może być głównym powodem powstających problemów w budowaniu relacji z bliskimi. Nadmierne zorientowanie na potrzeby innych, przy zaniedbywaniu potrzeb własnych lub nadmierne skupienie na sobie i ciągłe wyczekiwanie na poświęcenia i potwierdzanie uczuć od drugiej strony oraz problemy z bliskością i często z seksualnością. Te i wiele innych skłonności i potrzeb powodują, że łatwo zbudować relację na bardzo chwiejnych fundamentach. Nieświadomość tego, że można żyć inaczej, bardziej w zgodzie ze sobą i, że nie przyczyni się to do rozpadu relacji, popycha te osoby do destruktywnych rozwiązań.
Życie takich osób zwykle jest zdeterminowane:
– koniecznością udowadniania sobie i „całemu światu” o swojej lepszości, grzeczniejszości, sprawniejszości, kosztem swoich potrzeb i własnego zdrowia; pozostawianiem działań w których nie jest się perfekcyjnym; przymusem posiadania racji i nieumiejętnością przyznawania się do błędów;
– popadaniem w nałogi; sztywnością myślenia; brakiem zaufania lub nadmiernym zaufaniem; błędami poznawczymi i poszukiwaniem zero-jedynkowych rozwiązań; częstymi konfliktami z prawem, współobcowaniem z wykluczonymi społecznie;
– zakompleksieniem i unikaniem ekspozycji społecznej; samotnością; lękiem przed ludźmi uznanymi za mających nadmierny wpływ lub autorytet; obawą przed okazywaniem uczuć, przeświadczeniem o niezasługiwaniu na akceptację innych oraz na przyjemności i dobra doczesne; życiem w stałym cierpieniu;
– nieakceptowaniem siebie i unikaniem bycia sobą, lękiem przed odrzuceniem i budowaniem relacji z zabezpieczeniem w postaci mostu do szybkiego desantu z nich; ułudą w postaci nadziei, że coś w ich życiu samo się zmieni, częstą potrzebą ucieczki z miejsca w którym się jest lub zdeterminowane dążenie do miejsca w którym chce się być;
– przejmowaniem odpowiedzialności za innych i ich poczynania, konfabulacjami w celu usprawiedliwienia cudzych zachowań, wskazywaniem na decydujący udział ofiar w prowokowaniu sprawców przemocy, tworzeniem tabu wokół osób z kręgu znajomych przejawiających zachowania nieakceptowalne społecznie, w celu utrzymania relacji za wszelką cenę.
Teraz wygląda to mniej pozytywnie. Skąd to się bierze?
Rodzinne piekło czy piekiełko, w jakim wzrasta dziecko, wystawia je na niekończące się pasmo zranień. Jako, że umysł człowieka jest ewolucyjnie zorientowany na przetrwanie – ochronę życia, w szczególny sposób skupia się na zranieniach, gdyż skoro powodują one ból i cierpienie, to w jego mniemaniu, zagraża to naszemu życiu.
Takie doświadczenia, umysł stara się jak najdokładniej zapamiętać i poszukując rozwiązań, nieświadomie zastawia na siebie pułapkę i wpada w nią. Jest nią błędne koło doświadczania cierpienia poprzez powracanie do zdarzenia, jego kontekstu i niekończącego się przeżywania emocji z tym zdarzeniem związanych.
Zranienia emocjonalne umysł odbiera tak samo
jak fizyczne – stanowiące zagrożenie dla życia,
więc powraca do takiego zdarzenia, aby znaleźć
metodę na obronę przed kolejnymi zranieniami,
przez co wpada we własną pułapkę zbudowaną
z niekończącego się powracania i przeżywania
emocji zranienia, nawet z dalekiej przeszłości.
Aby nie „eksplodować” z powodu braku rozwiązań, przesuwa je wraz z kontekstowymi szczegółami do pamięci epizodycznej, odpowiedzialnej za poczucie tożsamości i ciągłości psychicznej. Stąd te przybrane role często są tak wtopione w ludzką naturę, że „odpalają się” nawet, gdy nie ma żadnych przesłanek. Zdarza się też, że takie osoby same potrafią takie przesłanki prowokować, aby zagwarantować sobie scenę do odegrania takiej roli. Wejście w „swoją” rolę jest zwykle połączone z przekonaniami na temat siebie i otoczenia.
Skąd dzieci wiedzą którą rolę wybrać?
Role w jakie wchodzą dzieci, aby utajnić problemy i obronić system takiej rodziny to dopełnienia. Dziecko nieświadomie wpasowuje się w system rodzinny i dopełnia go brakującymi w nim cechami. Ukrywa cechy niepożądane w rodzinie, zaś rozwija te, które są w niej potrzebne. Wydatkuje energię w pracę na rzecz tego systemu, zaś w zamian otrzymuje niewiele. Jest pozbawione podstawowych potrzeb takich jak bliskość, uwaga, miłość, poczucie bezpieczeństwa i z tym deficytem wchodzi w dorosłe życie.
Uwaga! Nie musi być to rodzina dysfunkcyjna czy patologiczna w rozumieniu psychologii społecznej. Takie rodziny, to domy zdiagnozowane pod tym kątem. W wielu „normalnych” domach pojawiają się epizody z ogromnym negatywnym nośnikiem emocjonalnym, oddziaływające destrukcyjnie na członków rodziny, nawet przy zachowaniu ciszy.
Czym to się przejawia w dorosłym życiu?
Osoby nauczone w dzieciństwie, że potrzeby i pragnienia, należy „wybić sobie z głowy”, w dorosłym życiu po nie nie sięgają i często nie potrafią we właściwy sposób zapewnić ich swoim bliskim. Nie mają też pełnych kompetencji, by właściwie zachować się w budzących emocje sytuacjach, a szczególnie w stresowych.
Zwykle miotają się pomiędzy nadmiernym altruizmem, a nadmiernym egoizmem, nie umiejąc odnaleźć w sobie równowagi pomiędzy „braniem a dawaniem”. Wymagają bliskości, kontaktu, uwagi, poświęcenia i deklaracji uczuć od drugiej strony, niewiele dając w zamian lub odwrotnie, wręcz zalewając swoją natrętnością. Za wszelką cenę dążą do zachowania spokoju (!). Wierzą, że druga strona im to zapewni, a radość i zaufanie będzie spływać jak manna. Choć nie komunikują tego wprost, to oczekują, że druga strona się domyśli i da im to, czego im brakuje.
Jak inaczej, skuteczniej mogą osiągnąć, zdobyć to samo?
– dokonać wglądu i odpowiadając sobie na pytanie „kim naprawdę jestem”, oddzielić rolę/maskę od prawdziwego „JA”.
– rozpoznać mocne i słabe kompetencje i wszystkie uznać za zasoby osobiste;
– wybaczyć sobie i innym wszystkie negatywne zdarzenia, które zaistniały w przeszłości, ale wziąć z tego lekcję;
– oddzielić to co mówią o nich ludzie, od tego co sami o sobie myślą oraz fakty od opinii, mitów i ocen;
– uznać, że nie są „NIEWYSTARCZAJĄCY” (dotyczy to nieomal wszystkich sfer życia!);
– zdjąć z siebie stygmat z transparentem „SKAZANY NA CIERPIENIE”;
– porzucić myślenie zmierzające w kierunku „CZY ZEMNĄ JEST COŚ NIE TAK?”;
– otworzyć się na miłość bezwarunkową, najpierw wobec siebie, a potem także wobec innych;
– zadbać, aby ich otoczenie i oni sami nie wypowiadali się w afekcie:
Dążymy do tego, aby słowa,
były przemyślane, zanim
zostaną wypowiedziane,
albo zostały przemilczane 🙂
Czyli wracamy do metody 3AMK?
Tak, włączamy do naszego życia świadome funkcjonowanie oparte na dwóch filarach, jakimi są: Adekwatne Myślenie Kontekstowe i Asertywna Monitorowana Komunikacja. Korzystając z tego narzędzia, możemy dokonać wglądu we własne sfery emocjonalne oraz dokonać oglądu by nauczyć się asertywności. Zadbać o siebie i potomstwo w ten sposób, by nie przenosić pokoleniowo toksycznych nawyków. Zachęcam. Piszę o tej metodzie na stronie https://www.etito.pl/warsztaty-umysl-szacun/.
Czy to wystarczy?
Mam dobrą wiadomość dla rodziców. Aby nie być powielaczem błędów swoich rodziców i nie przenosić tych błędów na swoje dzieci, czyli złamać pokoleniowe powielanie toksycznych nawyków, wystarczy trzymać się dwóch kolejnych zasad. Pierwsza, to:
Świadomy rodzic, w pierwszej kolejności
pracuje nad SOBĄ, aby własną postawą
móc zagwarantować i przekazać swojemu
dziecku jak najlepszy wzorzec osobowości.
zaś druga, to:
Nie będę rodzicem jakiego chciałbym
w swoim byłym dzieciństwie mieć,
tylko dołożę starań, aby
niezależnie od moich racji, być takim rodzicem,
jakiego potrzebuje moje dziecko!
Co ta druga zasada tak naprawdę oznacza?
Oznacza, że nie będę starać się dawać mojemu dziecku tego, czego mi w dzieciństwie zabrakło, ani tego co było mi dane, tylko będę dowiadywać się o jego potrzeby. Zapoznam się z potrzebami jakie występują w jego okresie rozwojowym i dopytam go o osobiste.
Zaakceptuję je i w ramach rodzicielskiej troski, w miarę możliwości, z dbałością o zdrowie dziecka, postaram się je zapewnić oraz pomogę mu zrealizować takie, które uznam za właściwe. Zadbam o jego prawidłowy rozwój na poziomie całego CUD-du człowieka, w tym na poziomie emocjonalnym.
Andrzej Marian Kubiak